niedziela, 17 czerwca 2012

Odgruz

Wczoraj byliśmy w odwiedzinach u naszego mieszkania. Stoi takie smutne i samo, dlatego staramy się wpadać chociaż na chwilę, żeby dotrzymać mu towarzystwa.

Załadowaliśmy z dziesięć worków na śmieci - mimo że mieszkanie było starannie wysprzątane (umyte okna i podłogi), wciąż przebywały na jego terytorium ciała obce. Stare zasłony, czajnik, podkładki pod talerze, wieszaki, jakaś chemia, rękawice kuchenne, szczotka do butów... To nie tak, że wszystkie te rzeczy nadawały się tylko do utylizacji, ale staram się maksymalnie odczłowieczyć mieszkanie, zanim zaczniemy się do niego wprowadzać. To takie odganianie obcych duchów, konieczne, choćby nie wiem, jak były miłe (bo nasze, po-Panio-Zosiowe, to przecież żadne potwory).

Zaczynamy też dostrzegać to, co wcześniej umknęło. Że okna od ulicy aż się proszą o wymianę. Że parkiet w większym pokoju jest inny niż w przedpokoju i sypialni (klepki są węższe, efekt - mniej spektakularny). Że za oknem kuchni zwisa jakiś dziwny kabel, najprawdopodobniej doprowadzający prąd do podwórkowego garażu.

Ale, ale. Najważniejsze jest to, że kiedy siedziałam w siadzie skrzyżnym na blacie w kuchni, czułam się bardzo, bardzo szczęśliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz