poniedziałek, 24 grudnia 2012

Obrusy Fabriqua

Nie dorobiłam się jeszcze stołu z prawdziwego zdarzenia (bardzo, bardzo zazdroszczę go Rodzicom), ale to już tylko kwestia (bardzo krótkiego) czasu - miejsce w kuchni przecież jest. A jak stół, to koniecznie piękny obrus, wazon pełen kwiatów, świecznik... Ok, na co dzień to może fanaberia, ale przy okazji Świąt takie marzenie wydaje się jak najbardziej na miejscu.

Obrusy duetu Fabriqa (Ewa Nowakowska i Małgorzata Gajewicz) bardzo mi pasują, zwłaszcza ten biało-szary, żakardowy (rozmiar 200 x 150 cm, cena 279 zł). Fajny jest nieoczywisty i nienachalny wzór zbudowany z fragmentów kurpiowskiej wycinanki, bohaterów bajek (czy ja tam widzę Pikaczu?) i starożytnych ornamentów. No i tkaninę wyróżniono MUST HAVE-em na festiwalu ŁÓDŹ DESIGN, taki lokalny patriotyzm :-)
sopolish.pl

A tu jeszcze adamaszkowy egzemplarz (rozmiar 180 x 150 cm, cena 349 zł), bardziej codzienny, równie kuszący, przytulny. To folk w najfajniejszym, stonowanym wydaniu. Idealny do długich pogaduch przy ciepłym, ”zimowym” jedzeniu.
fafarafa.pl

sobota, 22 grudnia 2012

Po remoncie...

... a raczej po jego fazie podstawowej, ścienno-podłogowej.

Zdjęcia niestety szczątkowe, kilka wyżebranych z komórki S. Nie wiem, jak to wytłumaczyć - zrywałam się codziennie rano i na wpół śpiąc, prawie po ciemku, obfotografowywałam całe mieszkanie - a po remoncie, przed wstawieniem mebli, kiedy miałam na to czasu do woli, zdołałam wejść z aparatem tylko do jednego pokoju.

Większy pokój, już z Panem Kotem. Na jednej ścianie bez listew celowo - poczekają w komórce na regał.





Sypialnia. A w zasadzie jej fragment, ten najbardziej ciekawy. Mission accomplished.

piątek, 21 grudnia 2012

Fototapety lodzstyle.pl

Białe ściany, chociaż piękne, wywołują we mnie nieznaną dotąd schizę czystości. Dlatego coraz mocniej zastanawiam się nad fototapetą w przedpokoju, tuż za drzwiami, tam, gdzie lądować będą buty. Bo nie ma przecież mocnych na trzaśnięcie trampkiem w biel, to się nie uda.

Póki co w niewyraźnych wizjach widzę tapetę do połowy ściany, od góry ograniczoną białą listwą (ale wielkoformatowy pion też mnie kusi, oj kusi). Kolory - najchętniej czerń i biel. I jak na zawołanie, przy porannej prasówce, trafiłam na projekty lodzstyle.pl. Świetne ”łódzkie” wzory (stare, podniszczone, klimatyczne fotografie), możliwość zamówienia dowolnego formatu i kupienia fototapety od razu naklejonej na tworzywowy panel (to duże ułatwienie, jeśli ściana ma już własną fakturę, tak jak u nas). Ceny 189-350 zł.
lodzstyle.pl

Synagoga kusi mnie najmocniej, nie będę się wypierać :-)

czwartek, 20 grudnia 2012

LUI - wielofunkcyjny mebel dla kotów

Tęsknię za Gampkiem niemiłosiernie. Wszystkie kocie memy omijam szerokim łukiem, w domu nie ma domu, bez podgryzania, zagłaskiwania i ostrożnego padania na zmiętoloną kołdrę. Co roku obiecujemy sobie, że Pupek-Buba-Piesek-Malutka Antoinette dostanie od Mikołaja porządny drapak, a kończy się na pierzastych myszkach i obombkowanej choince - najlepszym prezencie pod słońcem.

Tęsknię, więc szperam. Drapaki mają niestety to do siebie, że są brzydkie (chociaż oczywiście w imię wyższych wartości spokojnie można przymknąć na to oko). Dlatego jestem w szoku, że wreszcie trafiłam na coś ładnego - prostego, bez pluszu w kocie łapki, z możliwością beztroskiego przewalania się wzdłuż i wszerz. Może to będzie mebel na zgodę - Gampek zrezygnuje z ostrzenia szponów o oparcia krzeseł, a ja przełknę kotograt w swojej przestrzeni.
mykitty.pl

wtorek, 18 grudnia 2012

Dzień 9

... czyli cała para w listwy.

Dziwaczne wycięcie pod kaloryferem, który niestety siedzi w jakiejś wielkiej, wystającej płycie.

Ceglana ściana już w pełni uzupełniona - teraz czeka ją malowanie.

Szczelina dylatacyjna, nasza zmora

Między ścianą a parkietem jest szczelina, która w niektórych miejscach ma nawet 4 cm szerokości (zostawia się ją po to, żeby parkiet mógł bez wyginania rozszerzać się i kurczyć, ale naszemu zostawiono zdecydowanie zbyt wielkie pole do popisu). To niestety sprawia, że same listwy nie wystarczą do jej przykrycia. EPW wpadła na pomysł zamaskowania dziury cienką listewką, na której ustawi się listwę właściwą. Tak przynajmniej miało być do dzisiaj, bo w fazie testów okazało się, że kupiona deseczka jest za wąska i w kilku miejscach pozostają widoczne prześwity.
Projekt musiał pójść do poprawki i nasi fachowcy wykombinowali coś, od czego włosy stanęły mi dęba - deseczkę położyli na podłodze obok listwy. Z komentarzem, że oczywiście ”inaczej się nie da”.
Dobrze, że Sebastian miał akurat wolne i asystował przy projekcie (moja rola ograniczyła się do fukania do słuchawki). W końcu, metodą prób i błędów, udało się osiągnąć dobry efekt - między ścianą a listwą jest jeszcze cienka deseczka (1 cm), a z przodu - ćwierćwałek (1,5 na 1,5 cm). Zdjęcie robione w ciemnościach, ale wspaniałość i tak bije po oczach. Aż nie mogę przestać się uśmiechać.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Dni 4,5,6,7,8

Wreszcie w domu! Rozbiliśmy się w większym pokoju na materacu - S. z książką, ja z komputerem, na wyciągnięcie ręki wypieszczony parkiet. Podczas naszej nieobecności dział się głównie on - w czwartek cyklinowanie, w piątek - lakierowanie, w sobotę i niedzielę - schnięcie. EPW wkroczyła do akcji dopiero dziś, efekty poniżej, przy ciut lepszym niż zwykle świetle.

niedziela, 16 grudnia 2012

Parkiet, że ho ho

W nocy z soboty na niedzielę pojechaliśmy odwiedzić nasz parkiet. Czułam, jakbym wracała z dłuuuugich kolonii, totalne stęsknienie za domem, przyjemna niecierpliwość (Rodzice zwykle podczas mojej nieobecności zmieniali coś w mieszkaniu i po powrocie kazali zgadywać, co jest inaczej). Uchyliliśmy tylko drzwi, bo przecież po polakierowanych w piątek deskach nie powinno się jeszcze chodzić. ”Fajnie, fajnie”, a po chwili buty zostały na klatce, a my w skarpetkach, z wielkim ”wow” na ustach skrzypieliśmy po mieszkaniu.

Wcześniej wydawało mi się, że cyklinowanie to tylko zbytek, bo podłoga i tak prezentuje się świetnie. Nie miałam pojęcia, jaki potencjał krył się w tych deskach. Teraz wyglądają cudownie, rewelacyjnie, doskonale. Wszystkie plamy zniknęły, ubytki są uzupełnione, powierzchnia równiutka, lśniąca. Szaleństwo!

sobota, 15 grudnia 2012

Listwy przypodłogowe

Remont, chociaż planowany od pół roku, bardzo nas zaskoczył :-) Tym razem w temacie listew, bo nagle okazało się, że nie do końca wiemy, jak DOKŁADNIE powinny wyglądać. Poza jednym - miały być wysokie.

Najpierw stos dylematów - lepszy mdf, drewno czy poliuretan - i problemów, bo szczeliny między parkietem a ścianami (dylatacyjne, meeen) są zbyt szerokie, aby mogła je przykryć standardowa listwa. No i czas - decyzję musieliśmy podjąć ekspresowo (wystarczyło obdzwonić kilka firm, żeby wiedzieć, że z przesyłką jeszcze przed świętami może być problem).

Poliuretanu nawet nie braliśmy pod uwagę - 50-80 zł za mb to zdecydowanie za drogo, chociaż listwy prezentują się wspaniale. Mdfy są dużo tańsze, piękne, wzorów mnóstwo i nawet - łącząc moją skłonność do miękkości i uwielbienie S. dla kantów - wybraliśmy już taki dla siebie. Oto on (London II, 10 cm, 16,99 za mb), ku pamięci:
listwy-przypodlogowe.com

Właśnie wtedy Ekipa Pana Waldka sprecyzowała zamówienie - potrzebne nam listwy do malowania, aby nie odcinały się od koloru ścian (tak, tak, pamiętam o 15189 rodzajach bieli). I dopiero w tym momencie przyszło nam do głowy drewno. Mam wrażenie, że wcześniej wydawało mi się najdroższym, bo przecież najszlachetniejszym materiałem. Błąd! Listwy z drewna, chociaż w sieci jest ich zdecydowanie najmniej (przynajmniej jeśli chodzi o wysokie, zdobne modele), są najtańsze. Agu podrzuciła link do strony ”swojego” producenta i w końcu zamówiliśmy dokładnie te same. Sosnowe, 11,7 cm, 15,30 za mb, do montowania do ścian za pomocą wkrętów, z maskownicą.
drew-lux.pl

Listwy zamówione w czwartek rano były u nas w piątek po południu. Szybko, bez problemu, takie, jak powinny. Dopiero teraz mam czas pomyśleć o tym, poszperać na forach i z każdą chwilą jestem coraz bardziej zadowolona. Mdfy podobno puchną, łatwo je uszkodzić, ciężko się je maluje - nie wiem, ile w tym prawdy, ale drewno to w końcu drewno :-)

czwartek, 13 grudnia 2012

Dzień 3

Poranek na wygnaniu, za górami i lasami u rodziców S. Na domiar złego na moim komputerze nie mogę połączyć się z internetem (hasło do wifi gdzieś przepadło), obczyzna jest więc totalna (ale mam Gampka, ciszę, spokój, gorącą herbatę w kubku, słońce i śnieg za oknami).

Czekaliśmy wczoraj na godzinę zero (czyli dziesiątą) jak na szpilkach. Pan Cykliniarz-Szef przyszedł, obejrzał i zadecydował - pam pam pam pam pam! - że trochę większym wysiłkiem, przy użyciu kilku większych i mniejszych maszyn, za ciut większą cenę, ale parkiet da się wycyklinować :-))))))) Dopóki nie zobaczę końcowego efektu, boję się cieszyć, chociaż póki co wszystko zapowiada się - odpukać - super. Kiedy wpadliśmy wczoraj do mieszkania po rzeczy (cyklinowanie to właśnie powód naszej przymusowej emigracji), parkiet wyglądał chyba tak, jak powinien - po lakierze ani śladu, newralgiczne miejsca wyczyszczone (plamy zniknęły), skrzypiący fragment w przedpokoju przełożony i uzupełniony.

Cała ta sprawa przypomina mi historię Mike'a, któremu podczas remontu łazienki pracownicy powiedzieli, że nie mogą przełożyć na inną ścianę boilera wiszącego nad toaletą. Jakoś pod koniec przyszedł szef, dopytać, czy wszystko gra. "Tak, jest super, tylko szkoda, że nie da się z tym bojlerem" - to Mike. "Co się nie da? Wszystko się da" - to szef. I przełożyli. Wniosek - zawsze, przezawsze o sprawy kluczowe dla losów świata pytać Fachowców-Kierowników - im najbardziej zależy i to oni tak naprawdę decydują, co i jak.

Relacja z dnia czwartego, niestety, bez zdjęć (zawsze robiłam je rano, wczoraj wpadliśmy do mieszkania tylko na chwilę, po rzeczy). Na ścianach nic się nie zmieniło (z sypialni zniknął jeden kinkiet), cała wczorajsza para poszła w parkiet. A on, ciemną nocą, odmówił pozowania do zdjęć.

środa, 12 grudnia 2012

Okienne ocieplacze

Niestety, jest u nas ostatnio bardzo zimno. Winiliśmy ceglane mury, nieszczelne okna i remontowe otwieranie drzwi, dlatego cierpieliśmy w milczeniu. Na szczęście (w nieszczęściu), gdy na klatce dorwała nas sąsiadka-sopel lodu, okazało się, że to problem powszechniejszy. Administracja uruchomiona i już działa, ale ja wciąż pozostaję w temacie wielkich pledów, wełnianych swetrzysk i zapamiętanych z dawnych lat okiennych ocieplaczy.

Właśnie! Jak to się w zasadzie nazywa? Ocieplacze na parapet, na okno, poduszki, wałki... Wpisywałam na allegro i w google miliard wariacji - i nic! W końcu, po nitce, trafiłam do anglojęzycznego kłębka. Draught excluder, draft stopper - ale jak to jest po polsku, wciąż nie wiem.

thelittlehouseinthecityblog.com - pod linkiem, poza zdjęciem, chowa się też świetna instrukcja DIY; to będzie pierwsza rzecz, którą zrobię na wifamce, howgh! (bardzo bliski jest mi klimat białego parapetu, zaszronionej szyby, marynarskich pasów... aż nie mogę oderwać oczu)

A niżej jeszcze kilka inspiracji:
cutoutandkeep.net (dziecinnie)
sklep Domowy Urok (świątecznie)
madeit.com.au (typograficznie)

wtorek, 11 grudnia 2012

Dzień 2

Po wczorajszej histerii nie ma śladu, nie wpadam też jednak w euforię. Widzę i wiem, że nie będzie łatwo ani idealnie ani dokładnie tak, jak chciałam, ale powoli zaczynam przystawać sama ze sobą na kompromisy (ok, whatever). Chodzi o klimat, nie o zwiedzanie mieszkania z miarką i detektorem uszczerbków i nierówności.

Ściana z cegły wygląda dużo, dużo lepiej (przynajmniej powyżej kolan). Sebastian rozmawiał z Panami Fachowcami, którzy skarżą się, że to bardzo upierdliwa, pracochłonna i bolesna robota (trzeba palcami wciskać zaprawę w szczeliny) - ale wreszcie nie zanoszę się płaczem i nie miotam epitetami, które panience nie przystoją. Teraz, co prawda, biel usiana jest żółtawymi plamami zaprawy, ale na to kilka warstw farby i będzie bomba.


Większy pokój robi coraz jaśniejszy i tajemniczo się rozrasta (po raz pierwszy, odkąd kupiliśmy to mieszkanie, czuję się w nim jak u siebie). W tej chwili to najbardziej dostrzegalna i uspokajająca mnie zmiana oraz dowód, że biały kolor ścian był najlepszym wyborem z możliwych.


Co z minusów? Szczelinę na suficie przedpokoju widać mniej, ale przestałam się już łudzić, że zniknie całkowicie. Nie pozbędziemy się też odcisku pawlacza ani ryso-pęknięcia w sufito-tapecie w rogu większego pokoju. Martwi mnie konieczność ustawienia listew na podkładce(muszę znaleźć wzór, który jakoś to przyjmie), martwi mnie parkiet...

Ale właśnie - to najważniejsze - dziś pojawił się dla niego cień nadziei. Pan Waldek, po wczorajszym wyroku, postanowił na własną rękę naprawić fragmenty przy balkonie i pod dawną szafą. Sprzęt miał pożyczyć od naszego niedoszłego cykliniarza, a ten powiedział, że przywiezie go jutro i sam jeszcze raz sprawdzi podłogę (na wcześniejsze okazanie, o czym nie wiedzieliśmy, przysłał pracownika!!!). Wyrok - w środę o dziesiątej

A dla podkreślenia puenty - jasny sufit w przedpokoju.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dzień 1

To nie był dobry dzień. Nie mógł być - tyle się nasłuchałam o remontowych koszmarach, leworękich fachowcach, ruinie, gruzie, czasie, kasie, że powinnam być na to gotowa. E-ee, to wcale tak nie działa, wcale!

Kiedy próbuję spojrzeć na siebie z boku, widzę, że słysząc złą wiadomość, najpierw ją od siebie odsuwam i bagatelizuję, a potem (w ciszy, w domu, przy S.) wpadam w histerię. Dopiero po wypłakaniu morza łez, pogrążeniu się w najczarniejszym dole i pogrzebaniu wszelkiej nadziei, jestem w stanie skupić się i zacząć rozkminiać.

Do rzeczy. Nic nie jest dziś dobrze. Ściana (ta ściana) wygląda, jakby podziobało ją stado korników-cegłożerców. Gniazdko internetowe jest za nisko, żeby zmieścić się nad listwą. Listwy trzeba będzie postawić na cienkiej podkładce, ponieważ między parkietem a ścianą jest ogromna szczelina. A parkiet... Aż nie chce mi się o tym mówić, myśleć, pisać. Parkiet nie nadaje się do cyklinowania, poprzednio zrobiono to chałupniczo i niezbyt równo, więc teraz istnieje ryzyko, że maszyna skosi deski do zera. Nie byłabym załamana (mówię tak teraz, bo swoje już wypłakałam), cyklinowanie zarządziliśmy raczej dla zasady, nie przeszkadza mi skrzypienie desek i szczeliny, ale w dwóch miejscach (przy balkonie i w sypialni, tam, gdzie stała szafa) jest mocno odbarwiony, niemal pozbawiony lakieru. Będziemy robić naokoło, omijać problem, kombinować, ale ratunkiem są tylko zasłony szafne i dywanowe.

Sypialnia


Większy pokój


Przedpokój

niedziela, 9 grudnia 2012

Przed

Przez cały weekend walczyliśmy z oporną materią, upychając wszystkie rzeczy w kuchni i komórce (wymościłam Peżocikowi miejsce między rowerem Sebastiana, regałem na słoiki, a gigantycznym kufrem podróżnym, a przy okazji zobaczyłam wreszcie kupioną jakiś czas temu maszynę do szycia z Wifamy, która prosto z samochodu powędrowała na przeczekanie remontu do podziemia). Udało się, chociaż kuchnia wygląda jak mieszkanie moich sąsiadów-poszukiwaczy skarbów z Teofilowa. Pokoje i przedpokój są niemal puste (zostało łóżko), gotowe na ekipę z pędzlami.

I oto konieczna, ultraciekawa część pierwsza wszelkich metamorfoz - zdjęcia przed. Robione w paskudnym świetle, drżącą dłonią, już w płaszczu, słabo wykadrowane, niezfotoszopowane, totalna surówka. Ale są :-)

Sypialnia


Większy pokój
(dopiero patrząc na te zdjęcia zdałam sobie sprawę, że zawsze myślałam, mówiłam i pisałam o nim, jako o zielonkawym, a tymczasem jest cudnie żółtawy)


Przedpokój
(na suficie szczelina po przeniesieniu żyrandola, nad drzwiami do łazienki - odcisk po bunkrze-pawlaczu)


No to umieram z niecierpliwości w oczekiwaniu na po!

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Spokój

Bardzo podoba mi się to zdjęcie. Patrząc na nie uspokajam się (robię prr, holdam swoje horsy), kiedy niebezpiecznie znosi mnie w stronę przesytu. Dużo pustej przestrzeni, tylko kilka kolorów, no i jasność, jasność, jasność. Dla mnie jest piękną, spójną całością, nieuchwytnym klimatem, oddzielnym od poszczególnych przedmiotów, które wcale niekoniecznie chciałabym mieć u siebie.

Nie zdołam być tak konsekwentna, nie kręci mnie total-swedish-look, ale biel, szarość, drewno, naturalne tkaniny, dużo światła, brak komputera i telewizora to to, co chciałabym mieć w swojej sypialni.

alvhemmakleri.se

sobota, 1 grudnia 2012

Wreszcie!

Najświeższe doniesienia z pierwszej linii frontu: w czwartek do naszego mieszkania wejdzie wreszcie (okrzyki, hurasy, fanfary) Ekipa Pana Waldka (żeby wepchnąć nas w jakiś przedświąteczny termin, tata S. musiał się bardzo - dosłownie - napocić).

Do tego czasu trzeba:
- zrobić listę zadań dla EPW
- pozbyć się kota
- pozbyć się mebli
- usunąć gruz
- dokończyć ścianę
- wyczyścić ścianę w miejscu, gdzie wcześniej był pawlacz
- obfocić wszystko do fazy ”przed”

Mam nadzieję, jestem pewna, że białe ściany ruszą nas do przodu. Póki co mogłam po omacku błąkać się po wnętrzarskich inspiracjach, bo brakowało mi osadzenia ich w odpowiednim kontekście. Z zielonkawością wszystkiemu pod prąd, a zasiedziałam się już w niej tak mocno, że trudno mi wyobrazić sobie, jak tu zaraz będzie ładnie :-)

Urban Outfitters

Dla mnie - nieświadomej dziewczyny z prowincji - Urban Outfitters to ciuchy. Dopiero ostatnio, przy przekopywaniu się przez któryś z wnętrzarskich blogów, odkryłam ”domową” część sklepu. Ceny nie porażają, a po odsianiu jelenich poroży*, kubków z wąsami i przebranych w peruki kotów** wciąż zostaje sporo do ochania.

Moje typy (od lewego górnego rogu): dywan 35 GBP (niby nie chciałam dywanu, bo przecież parkiet, ale ten wyjątkowo mi podpasował - wzór, kolor, wielkość, materiał), album 18 GBP (wpadł mi też w oko czarny ”what happens on tour, stays on tour”; chociaż oczywiście, standardowo, trochę mierzi mnie angielszczyzna), neon 40 GBP, pudełko 8 GBP (metal + retro rysunek), kosmetyczka 20 GBP, dywanik 18 GBP (do położenia przy balkonie w roli kocio-wygrzewalni)
urbanoutfitters.co.uk

*,** - jest dla mnie coś przerażającego w ”zwierzęcych” akcesoriach do domów. Nie jestem wegetarianką, noszę skórzane buty, ale plastikowe poroże to dla mnie ukłon w stronę myśliwskiej tradycji dekorowania wnętrza zwłokami. Kotki i pieski w perukach - przyzwolenie na dziwaczne przystrajanie zwierząt, tapirowanie im grzywek i malowanie pazurków. Mam bzika na punkcie Pana Gampa, a on na pewno nie byłby zadowolony z obrazka z przebranym w sukienkę kotem :-)