wtorek, 11 grudnia 2012

Dzień 2

Po wczorajszej histerii nie ma śladu, nie wpadam też jednak w euforię. Widzę i wiem, że nie będzie łatwo ani idealnie ani dokładnie tak, jak chciałam, ale powoli zaczynam przystawać sama ze sobą na kompromisy (ok, whatever). Chodzi o klimat, nie o zwiedzanie mieszkania z miarką i detektorem uszczerbków i nierówności.

Ściana z cegły wygląda dużo, dużo lepiej (przynajmniej powyżej kolan). Sebastian rozmawiał z Panami Fachowcami, którzy skarżą się, że to bardzo upierdliwa, pracochłonna i bolesna robota (trzeba palcami wciskać zaprawę w szczeliny) - ale wreszcie nie zanoszę się płaczem i nie miotam epitetami, które panience nie przystoją. Teraz, co prawda, biel usiana jest żółtawymi plamami zaprawy, ale na to kilka warstw farby i będzie bomba.


Większy pokój robi coraz jaśniejszy i tajemniczo się rozrasta (po raz pierwszy, odkąd kupiliśmy to mieszkanie, czuję się w nim jak u siebie). W tej chwili to najbardziej dostrzegalna i uspokajająca mnie zmiana oraz dowód, że biały kolor ścian był najlepszym wyborem z możliwych.


Co z minusów? Szczelinę na suficie przedpokoju widać mniej, ale przestałam się już łudzić, że zniknie całkowicie. Nie pozbędziemy się też odcisku pawlacza ani ryso-pęknięcia w sufito-tapecie w rogu większego pokoju. Martwi mnie konieczność ustawienia listew na podkładce(muszę znaleźć wzór, który jakoś to przyjmie), martwi mnie parkiet...

Ale właśnie - to najważniejsze - dziś pojawił się dla niego cień nadziei. Pan Waldek, po wczorajszym wyroku, postanowił na własną rękę naprawić fragmenty przy balkonie i pod dawną szafą. Sprzęt miał pożyczyć od naszego niedoszłego cykliniarza, a ten powiedział, że przywiezie go jutro i sam jeszcze raz sprawdzi podłogę (na wcześniejsze okazanie, o czym nie wiedzieliśmy, przysłał pracownika!!!). Wyrok - w środę o dziesiątej

A dla podkreślenia puenty - jasny sufit w przedpokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz