niedziela, 17 czerwca 2012

Odgruz

Wczoraj byliśmy w odwiedzinach u naszego mieszkania. Stoi takie smutne i samo, dlatego staramy się wpadać chociaż na chwilę, żeby dotrzymać mu towarzystwa.

Załadowaliśmy z dziesięć worków na śmieci - mimo że mieszkanie było starannie wysprzątane (umyte okna i podłogi), wciąż przebywały na jego terytorium ciała obce. Stare zasłony, czajnik, podkładki pod talerze, wieszaki, jakaś chemia, rękawice kuchenne, szczotka do butów... To nie tak, że wszystkie te rzeczy nadawały się tylko do utylizacji, ale staram się maksymalnie odczłowieczyć mieszkanie, zanim zaczniemy się do niego wprowadzać. To takie odganianie obcych duchów, konieczne, choćby nie wiem, jak były miłe (bo nasze, po-Panio-Zosiowe, to przecież żadne potwory).

Zaczynamy też dostrzegać to, co wcześniej umknęło. Że okna od ulicy aż się proszą o wymianę. Że parkiet w większym pokoju jest inny niż w przedpokoju i sypialni (klepki są węższe, efekt - mniej spektakularny). Że za oknem kuchni zwisa jakiś dziwny kabel, najprawdopodobniej doprowadzający prąd do podwórkowego garażu.

Ale, ale. Najważniejsze jest to, że kiedy siedziałam w siadzie skrzyżnym na blacie w kuchni, czułam się bardzo, bardzo szczęśliwa.

środa, 13 czerwca 2012

Zostań bohaterem w swoim domu

Na fali pozytywnych emocji zabrałam się za porządki (chociaż sprzątanie podczas Euro wymaga wyjątkowych umiejętności, bo zwykle, gdy na chwilę wychodzę z pokoju, pada gol). Dziś - gigantyczne pranie (jak za dawnych lat, gdy całe rodziny zostawały w domu) i przedpokój, z którego buty zaczynają już wystawać na klatkę.

Wczoraj wszystkie potrzebne dokumenty trafiły wreszcie do banku. Okazało się, że obsługująca nas wcześniej Pani Fiona, z którą od kilku dni bezskutecznie próbowaliśmy się skontaktować, poszła na zwolnienie - mogliśmy dzwonić i pisać do woli, bo w wieeeeeeelkim banku chory pracownik nie ma ustawionej na mailu zwrotki, a telefony na jego biurko nie są nigdzie przekierowywane.

No, ale kto da radę, jak nie S.? :-) Wczepił się na spotkanie do innej pani i prosto od notariusza doniósł podpieczątkowane, gdzie trzeba, dokumenty. Niestety, brakowało kilku moich podpisów, bo Pani Fiona coś przeoczyła i Mój Najukochańszy Chłopak przybiegł (to nie przenośnia!!!!) do domu, gdzie śmignęłam co trzeba i popędził z powrotem do banku rowerem.

I tylko dlatego, że został Bohaterem w Swoim Domu, jest szansa, że pieniądze trafią na konto Pani Zosi już dziś :-)

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Ona ma siłę

Największą niespodziankę 11 czerwca zostawiłam na deser i osobne story (głównie dlatego, że marzył mi się taki tytuł posta :-) ). Bardziej cieszymy się dziś nie z mieszkania (na klucze trzeba jeszcze chwilę poczekać, więc kto wie, może to mi się tylko śni), ale z podpisania umowy z PGE.

W naszym (!!!) mieszkaniu nie ma gazu. Po ostatnich sensacjach z nieszczelnością kuchenki i dwutygodniowym przymusowym grillowaniu, bardzo mi się to podoba. Problem był jeden - tu, gdzie dziś mieszkamy, odpada równoczesne odkurzanie i pieczenie, czy miksowanie i gotowanie wody, gdyż od razu wysiadają korki. To niemiłosiernie wkurzające i dlatego bardzo zależało nam na tym, aby wykluczyć takie akcje w nowym mieszkaniu. Rozwiązanie - to siła.

Znam się na tym, jak Zabłocki na mydle, dlatego guglowałam i dopytywałam. U Fachowca i u Praktyka (jak to cudownie mieć takich obok siebie). Michał wytłumaczył mi, co i jak, zaoferował pomoc i chociaż sugerował, żebyśmy ze względu na cenę i upierd zastanowili się, czy trzy fazy są nam naprawdę potrzebne, nieświadomie sprawił, że podjęłam decyzję. Jak? Pytaniem, jak często używam w kuchni czterech palników :-)))))) Czteropalnikowy Praktyk Agu dołożyła wisienkę na torcie wspominając, że gdy ona gotuje, Tomek może spokojnie odkurzać :-)

Dziś po notariuszu, krótkich odwiedzinach w naszym (!!!) mieszkaniu i komisyjnym spisaniu stanu liczników wypełniliśmy formularz i S. poszedł do PGE po nową umowę. Wybrał taryfę, pogawędził z Miłą Panią, podpisał, co trzeba i już wychodząc zadał klamkowe pytanie o siłę. I oto - nie trzeba jej zakładać.

Bo jest!!!

Stało się!

I oto nadszedł ten dzień. To niesamowite, że takie ważne, najważniejsze chwile pojawiają się i mijają niemal niezauważalnie, bez bum! i stroboskopowych świateł. Buzi-buzi i ploteczki z Panią Zosią i Panią Basią, zasyp niezrozumiałych oświadczeń, zaświadczeń i poświadczeń, ekspresowe czytanie aktu notarialnego, jakiś podpis, jakiś wypis i nagle - już. Mamy mieszkanie.

Przeraża mnie poziom abstrakcji prawniczego lengłidżu i nagromadzenia papierów, które trzeba przenieść z miejsca na miejsce. Chyba do tego właśnie potrzebna nam była agentka - dla zachowania wrażenia, że wszystko jest pod kontrolą. Umowa podpisana, od teraz - niestety - przez cały ten papierkowy syf będziemy brnąć po omacku sami.

Ale nevermind. Whatever. However (to Michał Wiśniewski).
Bo przecież - MAMY MIESZKANIE!!!!!!!!

Zajrzeliśmy tam dziś na chwilę, pokoje są już prawie puste, czekają. Jest jeszcze lepiej niż pamiętałam, wszystko większe, wyższe, ładniejsze. To prawda - teraz, po wyniesieniu mebli, lepiej widać braki w parkiecie i brudne ściany, odłażącą w kilku miejscach tapetę. Widać - ale wcale mnie to nie obchodzi :-)

Są truskawki i białe wino w lodówce, ale tak bardzo chce mi się iść pobiegać i odciążyć głowę, że chyba dziś obędzie się bez opijania :-) Bo czuję w sobie smęt, jak po strasznie ciężkim egzaminie,.

I jeszcze dopisek, ku pamięci. Za całą dzisiejszą zabawę zapłaciliśmy:
3859 zł podatku od czynności cywilnoprawnych
400 zł opłat sądowych
600 zł taksy notarialnej
138 zł podatku VAT
206 zł za wypisy
= 5203 zł

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Umowa kredytowa

Większość formalności - na szczęście - odbywa się trochę poza mną. S. lepiej radzi sobie w kontaktach ze światem urzędniczym (i zewnętrznym w ogóle) i to on przyjmuje na klatę ustalanie terminów spotkań, dopracowywanie szczegółów umowy, rozmawianie z miliardami bardzo-ważnych-osób. Moja rola - ładnie się uśmiechać i podpisywać, co podtykają. [S. oszczędził mi emocji i nie powiedział, że w wyniku zamieszania mieszkanie miało zostać tylko jego własnością, chociaż kredyt bierzemy oboje. Dowiedziałam się o tym dopiero, kiedy w papierach było już czyściutko :-)]

W czwartek byliśmy wreszcie w banku podpisać umowę kredytową (teoretycznie mogliśmy to zrobić już sporo wcześniej, w praktyce - nie było po co, bo to i tak w żaden sposób nie przyspieszyłoby formalności z Panią Zosią). Tona parafek na zadrukowanych bankowym żargonem stronach, kilka pytań dla zachowania pozorów dokładnego przestudiowania treści (jak można podejrzewać, że z czytania umowy przy bankowym stoliku coś wynika?), anegdotki i smoltoki dla zagłuszenia drukarki. Myślałam, że zajmie to kwadrans, a trwało półtorej godziny - z banku tylnymi drzwiami wyprowadzała nas ochrona, a i tak musimy jeszcze wrócić w tym tygodniu, żeby podpisać kilka papierów.

Umowa kredytowa to zero emocji. Wszystkie szczegóły zna się już wcześniej, wszystko, co ważne, wydarzy się później. Odliczam dni do 11 czerwca. Zaczynam grzebanie w blogach wnętrzarskich i planowanie parapetówki. Nie sprzątam, nie gotuję, jestem już gdzieś indziej.