czwartek, 13 grudnia 2012

Dzień 3

Poranek na wygnaniu, za górami i lasami u rodziców S. Na domiar złego na moim komputerze nie mogę połączyć się z internetem (hasło do wifi gdzieś przepadło), obczyzna jest więc totalna (ale mam Gampka, ciszę, spokój, gorącą herbatę w kubku, słońce i śnieg za oknami).

Czekaliśmy wczoraj na godzinę zero (czyli dziesiątą) jak na szpilkach. Pan Cykliniarz-Szef przyszedł, obejrzał i zadecydował - pam pam pam pam pam! - że trochę większym wysiłkiem, przy użyciu kilku większych i mniejszych maszyn, za ciut większą cenę, ale parkiet da się wycyklinować :-))))))) Dopóki nie zobaczę końcowego efektu, boję się cieszyć, chociaż póki co wszystko zapowiada się - odpukać - super. Kiedy wpadliśmy wczoraj do mieszkania po rzeczy (cyklinowanie to właśnie powód naszej przymusowej emigracji), parkiet wyglądał chyba tak, jak powinien - po lakierze ani śladu, newralgiczne miejsca wyczyszczone (plamy zniknęły), skrzypiący fragment w przedpokoju przełożony i uzupełniony.

Cała ta sprawa przypomina mi historię Mike'a, któremu podczas remontu łazienki pracownicy powiedzieli, że nie mogą przełożyć na inną ścianę boilera wiszącego nad toaletą. Jakoś pod koniec przyszedł szef, dopytać, czy wszystko gra. "Tak, jest super, tylko szkoda, że nie da się z tym bojlerem" - to Mike. "Co się nie da? Wszystko się da" - to szef. I przełożyli. Wniosek - zawsze, przezawsze o sprawy kluczowe dla losów świata pytać Fachowców-Kierowników - im najbardziej zależy i to oni tak naprawdę decydują, co i jak.

Relacja z dnia czwartego, niestety, bez zdjęć (zawsze robiłam je rano, wczoraj wpadliśmy do mieszkania tylko na chwilę, po rzeczy). Na ścianach nic się nie zmieniło (z sypialni zniknął jeden kinkiet), cała wczorajsza para poszła w parkiet. A on, ciemną nocą, odmówił pozowania do zdjęć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz