środa, 25 kwietnia 2012

Umowa przedwstępna

Dziś wzięliśmy wolne na podpisanie umowy przedwstępnej. Najpierw jednak spotkaliśmy się z Panią Zosią Właścicielką w jeszcze-nie-naszym-mieszkaniu, w celach zapoznawczych i porządkowych (które meble zostają, gdzie są klucze do piwnicy i kim są sąsiedzi). Kobieta cudowna, po amerykańdżańsku otwarta i roześmiana (choć ze Szwecji), wulkan energii z historiami o rodzinie, mieszkaniu (blok budował jej ojciec, są pierwszymi właścicielami), przyjaciołach, meblach, sąsiadach. Gdybym nie bała się wykrakania, powiedziałabym, że mogę kupić to mieszkanie z nią w pakiecie :-)

To rewelacyjne uczucie, kiedy pytasz kogoś, czy możesz wejść w butach, a on "ależ proszę, przecież to już prawie Pani". Usłyszałam wiele dobrych słów, przyjaciółka właścicielki, poklepując mnie po plecach, zabrała na pogaduszki do kuchni, a Pani Zosia opowiadała o pochwałach, które usłyszała o nas przez telefon ("bardzo miła młoda para, a ta dziewczyna jest taką ciepłą osobą" - tak, to o mnie :-) ). Dlatego zastanawiam się, czy strategia "na obdartusa" jest słuszna? Tamtego dnia chciałam wyglądać poniżej kosztów (trampki, dżinsy, wielka parka) - zgodnie ze teorią "więcej stargujemy" - ale nie umiałam powstrzymać się od ochów-achów i uśmiechów. I to też zadziałało.

Do notariusza poszliśmy spacerem. Niestety miałam wrażenie, że nie ogarniam i całe towarzystwo może z palcem w nosie zrobić nas w trąbę. To chyba typowe doznania szarego obywatela w obliczu zagmatwań prawno-urzędowych, ale tak czy siak czułam się jak idiotka. Pozostawało mi wierzyć w brak spisku, kompetencje naszej agentki i notariusza, dobrą wolę Pani Zosi i jej prawniczki oraz zasadę, która prowadzi mnie przez życie - później sobie wszystko wyguglam, dopytam i uzupełnię braki (już przeczytane i skonsultowane z Posiadaczem-Wiedzy-Wyższej, jest ok).

Umowa przedwstępna to standard przy zakupie mieszkania finansowanego z kredytu. Chodzi o to, żeby nikt się nie rozmyślił i nie zwiał sprzed ołtarza. Zawiera informacje o stanie prawnym mieszkania, kwocie sprzedaży i zadatku, zgodę na oględziny przez rzeczoznawców, ustalenia co do daty podpisania ostatecznej umowy. My - zobowiązujemy się kupić, Pani Zosia - sprzedać. Jeśli któraś strona nie dotrzyma terminu, druga nie jest już niczym zobowiązana (nam przepada zadatek, sprzedający musi wypłacić jego podwójną wartość). Podpisaliśmy też papiery o "zawartości" mieszkania (zostają wszystkie sprzęty kuchenne, sofa w dużym pokoju, lampy i dywany). W nazwisku S. jak zawsze zrobiono błąd, poplotkowaliśmy o mieszanych małżeństwach i taksówkarzach-oszustach. I tyle.

Ponieważ zwyczajowo koszty notarialne ponosi kupujący, odciążyliśmy dziś portfel o:
384 zł - taksa notarialna
88, 32 zł - VAT
59 zł - wypisy aktu notarialnego
= 530 zł

I jeszcze sprawa zadatku. Rozmawiałam ze znajomymi i tu teorie na temat jego wysokości są różne. Od 1 tys zł do 10% wartości mieszkania. Agentka przyznała, że teraz, w czasach kredytowych, często daje się właśnie 1 tys zł, ale jeśli bardzo zależy nam na mieszkaniu, to nie jest to zbyt bezpieczne. Warto, żeby sprzedający, zrywając umowę przedwstępną, odczuł to w kieszeni. Dlatego wylądowaliśmy gdzieś pośrodku.

Po wyjściu od notariusza uścisnęliśmy dłonie Wszystkim Miłym Paniom i pojechaliśmy do IKEA. To nic pilnego, bo na remont kuchni będzie nas pewnie stać dopiero za kilka lat, ale przywitałam się z moją wymarzoną kuchnią i obiecałam, że jeszcze będziemy razem :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz