wtorek, 17 kwietnia 2012

Kompromis?

Miażdżąca teoria o fatum pierwszego mieszkania, które ostatecznie okazuje się najlepsze, podziałała. Ponieważ w otodomach wciąż to samo, a w podsyłanych przez Panią Agentkę propozycjach nic ciekawego - zaczęliśmy poważnie myśleć o opcji numer jeden. Meblujemy w głowach i porównujemy wizje, dyskutujemy o tym, co i jak trzeba poprawić, rozkminiamy plusy i minusy.

Kuchnia jest wielka (spokojnie zmieści się w niej stół) i piękna (z widokiem na zaciszną ulicę ze szpalerem drzew). Budynek jest bardzo ładny, w fajnej, ”porządnej” okolicy. Jest miejsce na samochód. W łazience zmieści się wanna. Cegła, metraż, liczba pokoi - pasują. Niestety nie ma parkietów (można położyć, chociaż wolelibyśmy stare), nie ma balkonu (S. mówi, że dla niego to nie problem, ale mnie marzą się podwójne drzwi i dużo światła), sypialnia jest dość mała, a w przedpokoju nie ma miejsca na wielką szafę. Remont jest absolutnie konieczny, bo teraz to głównie sklejka, plastik i pastele. Do minusów S. dorzuca jeszcze widok na dach sąsiedniej kamienicy (chociaż dla mnie to zupełnie obojętne).

Zacznijmy się targować - mówi S. Poczekajmy jeszcze chwilę - to ja. A potem stres, że może rzeczywiście to najfajniejsze mieszkanie, na jakie uda nam się trafić i zaraz coś przegapimy. Nie umiem być cierpliwa, ale z drugiej strony - czy to nie za wcześnie na kompromisy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz