środa, 18 kwietnia 2012

Oddychaj!

Dziś znów ruszyliśmy zwiedzać. Już w samochodzie ze zdenerwowania rozbolał mnie brzuch (nie nadaję się do wchodzenia między gotujące się ziemniaki, a schnące na kaloryferze ręczniki, to mnie przerasta i rozwalcowuje). S. śmieje się, że świat jest inny niż w ”Doktorze Housie”, nie ogląda się pustych, czyściutkich mieszkań, w których można poleżeć na podłodze, właściciela nie ma, a agent taktownie studiuje przez pół godziny klatkę schodową. That's real life, baby!

No, ale... W planie mieliśmy trzy mieszkania. Chociaż w zasadzie to nie jest już ważne, bo kiedy weszliśmy do pierwszego, moje wewnętrzne dziecko zaczęło drzeć się wniebogłosy. Nie chcę ekscytować się pod sufit, ale to nawet więcej, niż szukaliśmy i chyba tylko w najśmielszych marzeniach mogłam liczyć, że trafimy na TAKIE CUDO. Centrum - jest, blok z cegły - jest, duża kuchnia - jest, dwa pokoje - są, łazienka z wanną - jest, nie parter - jest, parkiet (w doskonałym stanie) - jest, balkon z podwójnymi drzwiami - też. A do tego dwa panoramiczne okna w sypialni, ładne wykończenie ścian, miejsce parkingowe na podwórku, dający oddech widok...

Chciałam wyjść stamtąd jak najszybciej, żeby nie wybuchnąć eksplozją radości w twarz oprowadzającej nas Miłej-Pani-Koleżanki-Właścicielki. Kolejne dwa mieszkania to była tylko formalność, dla uspokojenia, upewnienia, złapania pionu.

Weszliśmy do domu, odetchnęliśmy głęboko, decyzja zapadła już wcześniej.
Kupujemy!


(Mieszkanie nr 2 - w fajnym bloku, który zawsze mnie ciekawił, wyremontowane, ale z tramwajowatą kuchnią; Mieszkanie nr 3 - rewelacyjna lokalizacja, ciekawy układ, spora kuchnia, najdroższe, ale do totalnego remontu, chyba, że ktoś lubi romby z kartongipsu na ścianach)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz